- Odnalazł się! - krzyknęła Hermiona wchodząc do jednego z namiotów. Wszyscy momentalnie ucichli i odwrócili głowy w ich stronę. Dziewczyna spodziewała się radosnych okrzyków, oklasków, ale niczego takiego nie było. Miny jej przyjaciół były przerażone. Momentalnie ją też ogarnął lęk i jakby nie wierząc swojej dłoni, która trzymała mocno rudzielca - spojrzała na niego, sprawdzając czy rzeczywiście tam jest. Był. Ale teraz tak naprawdę widziała go całego. Natychmiastowo pobladła. Prawie całą koszulkę miał we krwi, spodnie z dziurami, przez które widać było głębokie rany, a lewe oko tak spuchnięte, że nie dało się go otworzyć. Głowę miał nieudolnie zabandażowaną i widać było dużą, czerwoną plamę w miejscu, gdzie powinno znajdować się prawe ucho. Jego koledzy nie wyglądali aż tak źle, aczkolwiek Neil nie miał prawego nadgarstka.
- Mój Boże! - profesor Sprout aż podskoczyła, gdy to zobaczyła. - Musimy was opatrzyć! No już! Z drogi dzieci, no zróbcie im miejsce!
- Wszyscy którzy nie pomagają i nie są pacjentami, na zewnątrz! - poleciła Ginny.
Hermiona pociągnęła Freda przez wychodzący tłum do jednego z wolnych łóżek.
- Co ci się stało?? - zapiszczała przejęta.
- Ah, to nic. Naprawdę, nie martw się. Prawie nie czuję - zdobył się na najładniejszy uśmiech.
- Jak to się stało?? - ciągnęła dalej. - Kto ci to zrobił??
- Saitan - odparł Peter Swann, kładący się naprzeciwko. - Chyba próbował na nim nowe zaklęcia.
- Nowe zaklęcia? - zdziwiła się.
- Tak jak Snape stworzył Sectumsempra, tak Saitan stworzył własne. Na szczęście znał je tylko on i zabrał je do grobu.
- Koniecznie musicie o tym powiedzieć pani Sprout, kiedy zapyta o możliwe rzucone w niego zaklęcia.
- Jasne - przytaknął Neil.
- Nie ma sprawy - zawtórował mu Peter.
- Hej... - odezwał się Fred, ściskając troszkę mocniej dłoń dziewczyny i tym samym zmuszając ją, żeby na niego spojrzała. - Nie bój się, wszystko będzie dobrze, już jestem z wami. Teraz już się wszystko ułoży.
- Tak strasznie się bałam... - wyszeptała Hermiona. Po jej policzku mimowolnie spłynęła łza.
- Wiem, wszyscy się bali. Ale to już koniec wojny.
- Tak strasznie się bałam o CIEBIE.
- Oh... - chłopak z trudem podniósł się i przytulił ją. Odwzajemniła uścisk. - Wiedziałem, że muszę do ciebie wrócić. Nie powiedziałem ci jeszcze wszystkiego. Nie mogłem odejść... Hermiona ja..
- Ciii... - przerwała mu. - Nie tutaj... Teraz musisz dużo odpoczywać. Jeszcze będziemy mieli czas na powiedzenie sobie wszystkiego. A teraz połóż się i odpoczywaj. Niedługo będziesz miał operacje. Wszystko się ułoży. Wrócisz do zdrowia.
- Na pewno - uśmiechnął się i położył.
Puściła jego rękę. Tak bardzo chciała przy nim zostać, ale teraz powinien się skupić przede wszystkim na regeneracji. Dlatego wstała, spojrzała na niego ostatni raz i odeszła, a on powoli zamknął oczy.
Następnego ranka, zaraz po przebudzeniu - pobiegła do namiotu chorych, aby się z nim zobaczyć. W połowie drogi zobaczyła wychodzącą z namiotu Ginny, z wiadrem. Na jej twarzy można było dostrzec zmęczenie, pośpiech i strach. Zaniepokoiło to Granger.
- Hej - zagadnęła - ciężko co nie?
Młoda Weasley właśnie miała zamiar wylać brudną wodę na trawę (niedawno jeszcze była to robota Hermiony). Kiedy Hermi spojrzała na zawartość wiadra, zdziwiła się. Otóż zamiast lekko zabarwionej na czerwono wody, była tam gęsta, czerwona ciecz, z kawałkami.... mięsa(?).
- Ugh... co to? - zapytała.
- Spałaś całą noc? - Ginny zignorowała jej pytanie.
- Tak... a co? - zdziwiła się starsza.
- Pracujemy od wieczoru. Co pół godziny wychodzę i wylewam to coś. Pani Sprout jest ciągle na nogach.
- Oj... współczuję tym roślinkom - zażartowała, ale młodszej wcale nie było do śmiechu.
- To od Freda - oznajmiła z grobową miną. - Całą noc wymiotuje krwią. Całą noc wypluwa płuca. Nikt nie wie co mu jest. To przez zaklęcia syna Voldemorta. Próbowaliśmy już niemal wszystkich zaklęć leczniczych i przeciwdziałających, i żadne nie pomaga.
Hermiona nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Wiedziała, że powinna coś powiedzieć, jakoś pocieszyć młodszą koleżankę, ale i tak byłoby to bez sensu. Ruszyła w kierunku wejścia do namiotu. Szybkim krokiem pokonała ostatnie metry i weszła do niego jak burza. Rzeczywiście. Wszystko jakby kręciło się wokół Freda Weasley'a. Pani Sprout gorączkowo przewracała strony jakiejś księgi, zapewne zielarskiej, McGonagall rozmawiała z jakimś uczniem, tłumacząc mu jak dostać się do jakiegoś miejsca. Cho Chang moczyła małą ściereczkę i przykładała rudzielcowi do czoła, a Ron przytrzymywał mu miskę, aby nie zwymiotował na pościel. Widok jednym słowem okropny. Dziewczyna w jednej chwili poczuła się tak strasznie bezradna. Nie wiedziała co z sobą zrobić. Podeszła do przyjaciół.
- O nie - wydusił z siebie Fred, kiedy skończył wypluwać krew. - Hermiona chyba będzie lepiej jak wyjdziesz... - ledwo dokończył, już zaczął przeraźliwie kaszleć.
- Hermi on ma rację - odezwał się Ron. - Lepiej żebyś wyszła.
- Chyba sobie żartujesz Ronaldzie - oznajmiła ostro. Ukucnęła przy nich i spojrzała na wicedyrektor. - O co chodzi?
- Wysyła go do jakiegoś innego obozu. Jest tam Hagrid. Mają nadzieję, że on będzie wiedział jak mu pomóc - odpowiedziała przyjaciółka.
- A jeśli nie? - nie chciała zadawać tego pytania, ale samo cisnęło jej się na język.
- Nie stracę kolejnego brata - wycedził Ron przez zaciśnięte zęby.
- Nigdzie - wtrącił Fred - się nie wybieram...
W międzyczasie Ginny wymieniła wiadro i wróciła do namiotu. Widać było, że jest zmęczona, dlatego Hermiona zaproponowała jej zmianę.
- Idź się przespać, Ginny - powiedziała. - Nie wyglądasz najlepiej...
- A któreś z nas wygląda? - odparowała jej może troszeczkę za ostro. - Eh... - westchnęła - Przepraszam. Wszyscy jesteśmy zmęczeni.
- Rozumiem...
- Ginny, chyba naprawdę powinnaś się przespać - odezwał się Ron. - Dobrze ci to zrobi.
- Chyba wszyscy powinniśmy - zaśmiał się nieudolnie Fred, po czym znowu zaczął kaszleć. - Idźcie... Ja mam tu dobrą opiekę.
- Siedzieliście tu całą noc - powiedziała Luna, która właśnie się pojawiła, żeby zmienić Cho. - Przyda nam się odpoczynek.
- Ron... - Hermiona dotknęła jego ramienia i spojrzała w oczy. To było pełne nadziei, przyjazne spojrzenie i może dlatego chłopak skinął głową, westchnął i powoli wstał.
- Chodź Ginny... Fred jest w dobrych rękach.
Jego przyjaciółka uśmiechnęła się jeszcze raz do niego, po czym odwróciła głowę w kierunku chorego Weasley'a. W tym momencie przyszła pani Sprout. Dała mu jakąś niebieską tabletkę. Twierdziła, że to powinno mu pomóc. Dopilnowała, żeby ją połknął i nie wypluł, po czym odeszła.
- Dobrze by było, gdybyś zasnął - stwierdziła blondynka.
- Dobrze by było, gdyby przestał pluć krwią... - dodała słabo Granger.
- Pójdę wymienić wodę - zaproponowała Luna.
Hermiona i Fred zostali sami. No... prawie sami. W namiocie kręciło się dużo ludzi, ale jak na razie nie mogli liczyć na większą prywatność.
- Będzie dobrze - zaczęła. - Wyzdrowiejesz...
- Nawet jeśli...
- Na pewno - poprawiła go.
- Eh... Na pewno, ale i tak nie chcę już dłużej z tym czekać. Przez całą wojnę chciałem ci powiedzieć...
- Nie - przerwała mu. - Czekaj, najpierw ja.
Dziewczyna chwilkę odczekała. Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Teraz albo nigdy.
- Zakochałam się w tobie, Już na początku tego roku szkolnego. Nie mam pojęcia jak to się stało. Nie mam pojęcia kiedy dokładnie i muszę się przyznać, że niechętnie zdałam sobie z tego sprawę - uśmiechnęła się do siebie. - I w sumie, to nawet nie wiem za co cię kocham. Może za oczy, za uśmiech, poczucie humoru.. Może za wszystko... Tak, prawdopodobnie za wszystko. No i... wiedziałam na początku, że to niemożliwe, żebyśmy byli razem bo.. po pierwsze to ja, Hermiona Granger, a to ty, Fred Weasley. Różnimy się od siebie i to bardzo. No a po drugie to miałeś dziewczynę... a w dodatku później kręciła się obok ciebie ta Amber. Nie wiedziałam co robić, naprawdę. Myślałam, że to może sen, że tak naprawdę tego nie czuję... ale teraz wiem. Teraz wiem na 100% że to jest prawdziwe. Nawet nie wiesz, nie masz pojęcia jak bardzo się o ciebie bałam. Kiedy wzięli was na wojnę, niczego nie chciałam tak bardzo, jak wiedzieć, czy z tobą jest wszystko w porządku. Cholera! Nie wiedziałam nawet czy żyjesz. Dlatego musiałam cie jakoś zobaczyć. Potem ta ulga, że jednak jesteś, że nic ci nie jest. Ale jednak nadal nie wiedziałeś wszystkiego. Nie wiesz, ile razy chciałam ci to powiedzieć... i potem George zginął... i to jeszcze przy mnie, przeze mnie.
- Oszalałaś!? - przerwał. - To nie była twoja...
- Myślałam, że tego nie wytrzymam - nie dała mu dokończyć. - Widziałam jak bardzo cierpisz. I zrobiłabym wszystko, żeby zabrać od ciebie ten ból. Jak nikt inny, chciałam być przy tobie wtedy. Chciałam być tą, która cię pocieszy, tą która ci pomoże znaleźć drogę. Chciałam cię przytulić i nie puścić. Wiem, że strasznie ci go brakuje, nam też go strasznie brakuje, ale wtedy chciałam ci powiedzieć, że my jesteśmy z tobą... A dokładniej chciałam, żebyś wiedział, że ja jestem z tobą. I że zawsze będę. Że możesz do mnie przyjść w każdej chwili. Że możesz mi powiedzieć o wszystkim, o czymkolwiek. I... i wtedy zniknąłeś. A ja nie mogłam nic z tym zrobić. Nie wiedziałam gdzie jesteś i umierałam. Kawałek po kawałku z minuty na minute, kiedy cie nie było. Znowu wrócił ten głupi strach o twoje życie. Co ci strzeliło do głowy, żeby iść do Saitana! Nie odpowiadaj - dodała, kiedy widziała, że otwiera usta. - Nigdy bym cie tam nie zostawiła, więc kiedy tylko dowiedziałam się gdzie jesteś, ruszyłam, żeby ci pomóc. Obiecałam sobie, że muszę ci to powiedzieć. Że ta historia, nasza historia, będzie dokończona, choćbym miała pół żywa mówić to wszystko, co mówię teraz. Fred, kocham cię. I może to za mało, ale tylko tyle mam. Nie mam domu, nie mam już w sumie niczego i pewnie to za mało do zaoferowania, ale po prostu. Kocham cię.
Dziewczyna w końcu wzięła porządny wdech. Czuła, że ma łzy w oczach. Z niecierpliwością czekała na to co powie. Czy ją wyśmieje, czy odrzuci, czy powie, że też kocha. Jednak nic z tych rzeczy nie miało miejsca. Chłopak zrobił się trochę blady i nie była do końca pewna, czy to przez chorobę, czy przez jej wyznanie. Próbował coś powiedzieć, ale po chwili wykrzywił się i... zwymiotował. Przytrzymała mu miskę.
- Ugh... trochę mi lepiej - oznajmił, kiedy skończył. Mówił z trudem. - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że mi to powiedziałaś. I może nie powiem ci takiego długiego monologu jak ty mi, ale... ja też cię kocham.
- Tyle w zupełności wystarczy - wyszczerzyła się w pięknym uśmiechu. Pocałowałaby go, ale zważywszy na to, że przed chwilą "puścił pawia"... na razie to sobie odpuściła.
Przez kolejne kilka godzin siedziała przy nim i razem z Luną poprawiała poduszki, zmieniała wodę. Wymiotował tylko kilka razy. Chyba mu się polepszało. Chyba w końcu miało być dobrze.
Wieczorem Hermiona wyszła coś zjeść i wracając - przechodziła obok namiotu nauczycieli.
- Nie czekajmy Minewro - usłyszała głos Snape'a.
- Jak możesz, Severusie! - odpowiedziała mu wicedyrektor. - Mówisz tak, jakbyś już spisał go na straty!
Dziewczyna nie chciała podsłuchiwać, ale coś w środku niej kazało jej się zatrzymać, więc stanęła.
- Dobrze wiesz, że chłopak nie przeżyje. Nie ma szans - powaga w jego głosie sprawiła, że gryffonke przeszły ciarki po całym ciele. Ogarnął ją dziwny lęk. O kim oni mówili?
- Nadzieja, Severusie. Nadzieja była naszym przewodnikiem przez całą wojnę, więc teraz też jej nie stracimy. Tym bardziej, że byłam u niego ostatnio i z opowiadań przyjaciół, jego stan trochę się polepszył.
- Oh, nie bądź dziecinna. Tylko syn Lorda Voldemorta mógłby odwrócić zaklęcie. - Po tych słowach nastała chwila ciszy. Dziewczyna mogła usłyszeć swoje serce, które biło teraz tak szybko, że mogłaby pomyśleć, że zaraz ucieknie.
Słońce chowało się już za horyzontem, wszystkie rośliny i zwierzęta były gotowe na noc. To prawie tak, jakby przeczekać to najgorsze, wiedząc, że niedługo będzie lepiej. "Po nocy, zawsze wstaje dzień". Taki był też plan młodej czarownicy. Cały czas wierzyła, że wystarczy przeczekać te gorsze chwile, a potem będzie lepiej. I miała nadzieje, że teraz też to się sprawdzi.
- Chłopak nie ma żadnych szans - odezwał się nauczyciel.
- Być może... ale jego przyjaciele powinni mieć nadzieję do samego końca. Może stanie się cud - zakończyła McGonagall.
Hermionie zrobiło się słabo. Ruszyła chwiejnym krokiem w kierunku innego namiotu, ale musiała usiąść. Podeszła więc do najbliższej ławeczki. Nadal nie wierzyła, że przed chwilą była świadkiem takiej rozmowy. Na 100% chodziło im o Freda. A więc nie widzą szans na... na uratowanie go. Ta myśl ciężko przechodziła jej przez głowę. Przecież... przecież to niemożliwe. Niemożliwe, że po tym wszystkim... po całym bałaganie, który narobiła wojna, po tych złych rzeczach, po śmierci tylu osób, jeszcze on miał... Nie. Nie. Nie. To nie może być prawda.
Postanowiła nie mówić o tym nikomu. Sama wmawiała sobie, że jeszcze jest szansa. Że wszystko będzie dobrze. Że stanie się ten cholerny cud.
"I nie mów kolejny raz,
że wyznanie uczuć nic nie zmienia.
Bo zawsze to robi.
Zmienia na lepsze, lub na gorsze.
Ale zawsze zmienia."